poniedziałek, 31 stycznia 2011

Błędy współczesnej medycyny.



Kraj, w którym ludzie są przez całe życie zdrowi i umierają ze starości w wieku 100-120 lat. Nierealna utopia? A może jednak nie. Chciałabym przekonać czytelników, że wykonując niewiele ruchów "na górze" można by może niekoniecznie osiągnąć, ale w istotnym stopniu zbliżyć się do tego ideału. Wiedza niezbędna do tego, by to osiągnąć jest już w znacznej mierze kompletna. Potrzeba jedynie przetransformować ją do środowisk lekarskich, zdominowanych obecnie przez koncerny farmaceutyczne, głęboko niezainteresowane tego typu rozwojem wiedzy w środowiskach medycznych.

 Ostatnie 40 lat to okres bardzo intensywnego rozwoju nauk biochemicznych, napisano bardzo wiele publikacji, które dają obraz funkcjonowania ludzkiego organizmu i pozwalają znacznie lepiej leczyć ludzi z chorób, a nie tylko leczyć ich objawowo. Wiedza ta jednak jest w środowiskach lekarskich całkowicie nieznana, traktowana jest wręcz z nieufnością i odrobiną drwiny. Przyczyn tego stanu rzeczy jest wiele i nie będę się nad tym rozwodzić. Z pewnym przybliżeniem można to podsumować, że taki jest po prostu obecny stan rozwoju medycyny, która historycznie patrząc jest nauką bardzo młodą, rozwija się dopiero od 160 lat. Jest to raptem kilka pokoleń środowisk opiniotwórczych. Dzisiejsze środowiska opiniotwórcze to w większości osoby o zaawansowanym już wieku, które zrąb swego medycznego wykształcenia zdobyły przed 30-50 laty, czyli w okresie, kiedy biochemia była nauką znacznie słabiej rozwiniętą niż dzisiaj.

 Transfer wiedzy ze środowisk naukowych do lekarskich byłby z pewnością dużo skuteczniejszy, gdyby nie fakt, że:
- koncerny farmaceutyczne w różny sposób odciągają Profesorów i naukowców od tego, co istotne,
- nowe zagadnienia, które zrewolucjonizują medycynę są w dużej mierze zupełnie nowymi tematami, tak, że brak jest specjalistów z tytułami profesorskimi, którzy by je odpowiednio skutecznie promowali,
- środowiska lekarskie są wyjątkowo oporne na wszystko, co wymagałoby odwrócenia myślenia o 180 stopni i przyznania się, że to, co do tej pory zalecano pacjentom, było złe. Że dorobek naukowy całego życia
trzeba by często wyrzucić do kosza.

niedziela, 30 stycznia 2011

Początek Twojej przygody ze zdrowiem.

Witam w gronie osób dbających o swoje zdrowie i szukających okazji do zdobycia wiedzy o tym jak poprawić jakość swojego życia.

Zapraszam do wpisania się na listę newslettera ,,Zdrowa Rodzina - Indywidualny Program Ochrony Zdrowia" - jeżeli jesteś osobą świadomą, wiesz czego chcesz i dążysz do polepszenia swojego życia.

Ze swojej strony gwarantuję Ci, że wiedza, którą zdobędziesz będzie jednocześnie ciekawa i praktyczna.
A to zapewni Ci  lepsze życie. Dokładnie o to Ci chodzi, prawda?

Oczekuj najlepszego i nie myśl za bardzo o tym, jak zmieni się Twoje życie pod wpływem tego co
przeczytasz już niebawem :)

wtorek, 25 stycznia 2011

Bakteria z klimatyzacji.


Choroba legionistów.
 To choroba, którą między innymi rozprzestrzenia... klimatyzacja. Choroba legionistów przypomina objawami grypę albo zapalenie płuc. Lekarze dowiedzieli się, że w ogóle istnieje dopiero w 1976 roku. Do Filadelfii w USA zjechali się wtedy weterani legionu amerykańskiego. Niestety, ich przyjemne, wspomnieniowe spotkanie zamieniło się w koszmar: na 186 gości i pracowników hotelu rzuciła się jakaś nieznana choroba. Wkrótce zmarło 29 weteranów i 5 osób z personelu.

Lekarze zaczęli gorączkowo szukać przyczyny umierania gości hotelowych. I znaleźli winowajcę: bakterię, której przedtem nie znali. Bardzo często mieszka sobie ona w stojących wodach, zarośniętych glonami. Okazało się, że ta bakteria równie chętnie mnoży się też w instalacji klimatyzacyjnej. A zimny powiew z tego urządzenia roznosi ją po całym budynku... Wynalezienie klimatyzacji znacznie ułatwiło jej mordowanie. Naukowcy nazwali ją legionellą, a chorobę, którą wywołuje, legionellozą albo chorobą legionistów.

Śmierć wychodzi z wanny

Dopiero od niespełna 30 lat naukowcy przyglądają się więc legionellozie. Okazało się, że to wcale nie taka rzadka choroba. Jednak lekarze mylą ją na przykład ze zwyczajną grypą. – Prawdopodobnie od 5 do 8 procent wszystkich zapaleń płuc to są zakażenia legionellą – ocenia profesor Władysław Pierzchała ze Śląskiej Akademii Medycznej. – Początkowo objawy choroby legionistów są takie jak w grypie, łącznie z gorączką i bólami mięśni. Później dochodzi do nich kaszel. Jednak w tej chorobie jest to kaszel suchy bez odkrztuszania – dodaje.

Dlaczego chorobę legionistów tak trudno rozpoznać? Bo w zwykłym wymazie z plwociny chorego jej nie widać. Na ślady zostawione przez legionellę można się za to natknąć przy badaniu moczu. Jednak w Polsce prawie się tego nie robi.

Kiedy ta bakteria atakuje osobę o obniżonej odporności, sytuacja robi się groźna. Choroba ma wtedy bardzo ciężki przebieg. – Dlatego u osób starszych legionelloza skutkuje wysoką śmiertelnością. U młodych śmiertelność jest o wiele mniejsza, na poziomie 4 procent – mówi prof. Pierzchała.

Sporo przypadków legionellozy ma dość łagodny przebieg: chorych trapią jedynie bóle głowy, mięśni i gorączka. Z prowadzonych w Polsce badań wynika, że zetknęło się z nią i uzyskało odporność wielu naszych marynarzy. Bo legionella pojawia się też w morzu, zwłaszcza blisko wybrzeża i wpływających z lądu ścieków, w wodach pełnych glonów.

Czasem jednak choroba legionistów jest śmiertelnie niebezpieczna. Zwłaszcza kiedy zaatakuje bardziej złośliwy szczep legionelli. W 1985 r. w Stattford w Wielkiej Brytanii zaraziło się 68 osób, z których 23 zmarły. W 1999 r. w Holandii zapadło na nią ponad 200 ludzi, nie przeżyło 28. Przed dwoma laty na legionellozę umarło sześciu ludzi tuż za polską granicą, we Frankfurcie nad Odrą. Jednak dotąd nie stwierdzono, żeby choroba legionistów przenosiła się z człowieka na człowieka.

Legionella chętnie mnoży się w wilgotnych miejscach, w temperaturze między 20 a 55 stopni Celsjusza. Wznosi się w powietrze wraz z parą wodną. Jeszcze gorzej, jeśli zostanie rozpylona. Ludzie wciągają wtedy w płuca powietrze z drobinkami zanieczyszczonej wody.

Dlatego cywilizacja tak bardzo ułatwiła legionelli atak na człowieka. Urządzeń rozpylających wodę jest przecież mnóstwo. Do jednego ze zbiorowych zachorowań w Holandii doszło na wystawie kwiatów, bo stała tam tworząca mgiełkę wodną wanna wirowa. Niestety, rozpylała wodę zanieczyszczoną i goście pełną piersią wdychali legionellę.

– Uważa się, że powinniśmy unikać w swoim otoczeniu zbiorników stojącej wody. Siedliskiem legionelli może być choćby woda z jakiejś sadzawki, z nieczynnej fontanny, a nawet długo stojąca woda na spodku doniczki – mówi prof. Pierzchała.

Bakterie legionelli pojawiają się nawet w wodzie lejącej się z naszych kranów. Jaka na to rada? Podobnych przypadków byłoby znacznie mniej, gdyby nie ślepe odcinki instalacji wodociągowej. W takich „zacisznych” miejscach legionella ma najlepszą okazję do mnożenia się. Specjaliści twierdzą też, że zwłaszcza w obiektach użyteczności publicznej trzeba co pewien czas czyścić z osadów instalację wodną, wentylacyjną i klimatyzację.

Wygląda na to, że choroba legionistów towarzyszy ludzkości od tysiącleci. Nie warto żyć w strachu przed nią, tylko dlatego że dzisiaj lekarze nauczyli się ją rozpoznawać. – Jednak nie należy też oszczędzać na utrzymaniu klimatyzacji! – ostrzega z naciskiem profesor Władysław Pierzchała.

Źródło: www.onet.pl

poniedziałek, 24 stycznia 2011

Udar mózgu

Jak rozpoznać udar mózgu?

Co to jest udar mózgu?
W Polsce w ciągu roku doznaje udaru mózgu około 70 000 ludzi, są to dane jedynie szacunkowe, gdyż wciąż brakuje dokładnego rejestru wszystkich przypadków. Odległe rokowanie dla większości z nich jest niepomyślne, co oznacza zgon z powodu udaru lub znaczny stopień niepełnosprawności. Prawdopodobnie około 400 000 ludzi w Polsce żyje z trwałymi następstwami udarów mózgu. Udar mózgu jest trzecią co do częstości przyczyną umieralności oraz główną przyczyną trwałej niesprawności u dorosłych ludzi w naszym kraju. Wyróżnia się dwa rodzaje udaru mózgu: niedokrwienny oraz krwotoczny. Udary niedokrwienne stanowią około 80% wszystkich udarów mózgu, a udary krwotoczne odpowiednio 20%. Udar niedokrwienny wywołany jest brakiem przepływu krwi w naczyniu mózgowym i następowym uszkodzeniem mózgu w mechanizmie niedotlenienia, braku dostawy glukozy i niemożności usuwania produktów przemiany materii (powstaje zawał mózgu). Do zamknięcia tętnicy wewnątrzmózgowej dochodzi w wyniku umiejscowienia się w jej świetle skrzepliny pochodzącej z serca lub ze zwężonych przez proces miażdżycowy dużych tętnic domózgowych. Ponadto w przypadku zmienionych chorobowo małych tętnic może również dojść do ich zamknięcia. Pęknięcie zmienionego miażdżycowo naczynia mózgowego prowadzi do wynaczynienia krwi bezpośrednio do mózgu i powstania krwiaka śródmózgowego (jest to udar krwotoczny, czyli wylew krwi do mózgu), który rozpiera i uciska mózg prowadząc do wystąpienia objawów neurologicznych. Odcinkowo poszerzona tętnica mózgowa (tzw. tętniak) może pęknąć w przestrzeni między oponami otaczającymi mózg, powodując wystąpienie krwotoku podpajęczynówkowego.

Jak uniknąć udaru mózgu?

Przyczyny udaru mózgu i zawału serca są podobne. Polegają one na zmianach miażdżyco-zakrzepowych w naczyniach krwionośnych. Zmiany te są częściej spotykane u osób z nadciśnieniem tętniczym, cukrzycą i hiperlipidemią, a także u osób palących papierosy, otyłych oraz u osób w podeszłym wieku. Nie wszystkie z tych czynników zwiększają w równym stopniu ryzyko wystąpienia udaru mózgu. Jedynie podeszły wiek, nadciśnienie tętnicze i palenie papierosów są niezależnymi czynnikami ryzyka udaru mózgu. W profilaktyce udarów największe korzyści przynosi zatem leczenie nadciśnienia tętniczego oraz całkowite zaprzestanie palenia papierosów.


Jakie są objawy udaru mózgu?

Najczęstszymi objawami neurologicznymi u chorych z ostrym udarem mózgu są:

Drętwienie twarzy oraz kończyn, a szczególnie uczucie znieczulenia całej połowy ciała
Osłabienie siły mięśniowej kończyn, a szczególnie paraliż całej połowy ciała
Wykrzywienie ust
Zaburzenia świadomości
Trudności w mówieniu lub rozumieniu mowy
Zaburzenia widzenia jedno-lub obuoczne
Zaburzenia chodzenia, zawroty głowy, zaburzenia koordynacji ruchów
Silny ból głowy, nudności i wymioty
Upadek i utrata przytomności
Jak leczyć udar mózgu?

Wystąpienie wyżej wymienionych objawów, szczególnie jeśli pojawiają się one nagle, należy zawsze traktować bardzo poważnie. W każdym przypadku wystąpienia tych objawów należy  pilnie wezwać pogotowie ratunkowe. Chory powinien być jak najszybciej przewieziony do specjalistycznego szpitala, który posiada oddział neurologiczny i neurochirurgiczny, oraz pełni 24-godzinny dyżur udarowy. Jeśli przed przyjazdem pogotowia ratunkowego wystąpi zatrzymanie oddechu i / lub krążenia należy dostępnymi metodami prowadzić akcję reanimacyjną według zasady ABC udzielania pierwszej pomocy. Bardzo ważne jest aby  chory został przyjęty do szpitala przed upływem 3 godzin, ze względu na możliwość leczenia trombolitycznego, które jest skuteczne pod warunkiem wczesnego zastosowania. U pacjentów, którzy przeżyli pierwszy udar mózgu wciąż istnieje duże ryzyko ponownego udaru (może przekraczać nawet 10% w ciągu pierwszego roku). Stad też konieczność prowadzenia wtórnej prewencji udarów, w zależności od ich etiologii. Na szczęście istnieje kilka skutecznych metod leczenia, zmniejszających ryzyko ponownego zachorowania na udar: leczenie przeciwkrzepliwe (acenokumarol), leczenie przeciwpłytkowe (aspiryna, dipirydamol, klopidogrel), oraz leczenie chirurgiczne zwężenia tętnicy szyjnej (endarterektomia i angioplastyka).

Opracował:
Prof. Hubert Kwieciński
Członek Rady Programowej POLKARD

Program "Pamiętaj o Sercu" jest programem edukacji zdrowotnej i ma na celu dotarcie do możliwie najszerszych kręgów społeczeństwa z wiedzą o przyczynach powstawania i możliwościach zapobiegania chorobom układu sercowo-naczyniowego poprzez odpowiednią profilaktykę.
Koordynatorzy Programu "Pamiętaj o Sercu", w ramach prowadzonych w jego ramach działań, przekonują, że wystarczą często niewielkie modyfikacje w naszym trybie życia, aby znacząco zmniejszyć zagrożenie chorobami serca. Na wiele czynników, od których zależy zdrowie naszego serca mamy lub możemy mieć wpływ, a profilaktyka chorób układu sercowo-naczyniowego, choć wymaga wprowadzenia zmian w naszych przyzwyczajeniach, nie musi się wiązać z rezygnacją z radości życia.

Program "Pamiętaj o Sercu" jest finansowany ze środków Ministerstwa Zdrowia, a prowadzony pod merytorycznym patronatem Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego i Instytutu Kardiologii.

Zachęcam także do odwiedzenia strony internetowej Programu: www.pamietajosercu.pl.


 Źródło: www.zdrowie.com.pl

niedziela, 23 stycznia 2011

Obcy w naszym ciele!


Podstępna choroba, błąd w biologicznym programie, cena za długowieczność - tak przyzwyczailiśmy się postrzegać raka. Ale nie wszyscy.
Czy nowotwór to nowy gatunek, który próbuje przejść ewolucję w naszym ciele? Taka teoria zgrabnie łączy najnowsze odkrycia onkologów i wiedzę o rozwoju życia na Ziemi. Do niezwykłych wniosków dochodzą naukowcy, którzy porównali chorobę nowotworową do ewolucji gatunków. Tyle że zachodzącej wewnątrz ludzkiego ciała.  Pomysłodawcą ewolucyjno-onkologicznej sesji był profesor Robert von Borstel, genetyk z kanadyjskiego University of Alberta. Zawdzięczamy mu między innymi kluczowe prace nad wpływem promieniowania na komórki, przyczynami powstawania uszkodzeń w DNA i sposobami ich naprawy. Na dodatek von Borstel zaprosił do udziału w sesji wybitnych ekspertów zajmujących się mutacjami zachodzącymi w genach różnych organizmów. To nie zapowiadało się na teoretyczne rozważania dość leciwego kanadyjskiego naukowca - na tę sesję trzeba było pójść.

Rozwój czy choroba?


- Różnorodność powstaje tylko dzięki mutacjom - powiedział 40 lat temu ewolucjonista Bruce Wallace. To dzięki losowym zmianom zachodzącym w DNA możliwa jest ewolucja. Mutacja może być skutkiem uszkodzenia DNA wywołanego promieniowaniem, efektem błędu podczas podziałów komórki czy bezpardonowego "wklejenia się" wirusa w geny zakażonego organizmu. Znaczna część tych zmian jest wychwytywana przez mechanizmy kontrolne w komórkach i naprawiana. Jeśli jest to niemożliwe, organizm zabija komórkę lub zmusza ją do samobójstwa. Ale pewna część mutacji przechodzi niezauważona, pozostaje w genach na resztę życia, a czasem jest przekazywana następnym pokoleniom. Najczęściej zmiana nie ma większego znaczenia dla organizmu albo jedynie zmniejsza sprawność jego działania. Upośledzony mutant ma mniejsze szanse w walce o pokarm, miejsce do życia czy na produkcję potomstwa. Ale jeśli będzie miał szczęście, to los ześle mu zmianę w DNA przynoszącą jakąś korzyść. Mutacja zwiększy o kilka procent szybkość podziałów bakterii, poprawi słuch nietoperza lub odrobinę ograniczy zapotrzebowanie pustynnej rośliny na wodę. A przy walce o przetrwanie w trudnych warunkach drobiazgi mogą mieć znaczenie. W rezultacie nowy, "skuteczniejszy" wariant genu rozpowszechni się w populacji bakterii, nietoperzy czy kaktusów. Z czasem pojawią się kolejne zmiany, część z nich się sprawdzi i pozostanie w genach, prowadząc do powstania nowych gatunków.

No dobrze, a co z nowotworami? - Sytuacja jest tu zaskakująco podobna - przekonywał na konferencji profesor von Borstel. W naszych komórkach też dochodzi do ciągłych mutacji. Większość z nich jest naprawiana, część kończy się śmiercią zmutowanej komórki. Ale część sprawia, że komórka przestaje posłusznie realizować ten sam program, jaki realizują miliardy jej koleżanek z tkanki wokół. Zaczyna żyć swoim własnym życiem. Tak powstaje nowotwór. Komórki nowotworu próbują żyć i rozprzestrzeniać się w swoim środowisku, ale nie jest to łatwe. Zaczyna się ostra walka o przetrwanie w niekorzystnych warunkach. Brakuje tlenu i substancji odżywczych niezbędnych dzielącym się komórkom. Cały czas próbuje je zniszczyć układ odpornościowy.

Jakby tego było mało, w pewnym momencie do akcji wkracza medycyna i zaczyna zabijać komórki nowotworu ogniem i mieczem (czyli radioterapią i nożem chirurga). Nowotwór poddawany jest też działaniu silnych trucizn - chemioterapii. Jedyną szansą dla buntowników są kolejne mutacje, które maskują ich przed działaniem układu odpornościowego, umożliwiają im przenikanie do krwi i limfy oraz skłaniają organizm do produkcji wokół guza dodatkowych naczyń krwionośnych (gdy to się uda, tempo podziałów rośnie 20-krotnie!). Do tego dochodzą jeszcze zmiany w DNA pozwalające na kolonizowanie odległych terenów (czyli tworzenie przerzutów) czy mutacje dające odporność na rozmaite leki. W ludzkim organizmie komórki nowotworu nie mogą przeznaczyć milionów lat na ewolucję. Człowiek żyje krótko, więc mutacje nowotworu też powinny zachodzić intensywnie. Ale nie jest to proste. W naszych komórkach działa bowiem wiele systemów naprawy i kontroli genów.

Supermutator

Klasyczna teoria powstawania nowotworu zakłada, że w komórce dochodzi do kolejnych uszkodzeń ważnych genów - włączenia na stałe genów odpowiedzialnych za podziały komórek i wyłączenia tych, które im zapobiegają. Dopiero wtedy rak może zacząć niekontrolowane podziały. - To nie do końca tak - powiedział podczas sesji AAAS profesor Lawrence Loeb z University of Washington. - Gdyby powstanie raka zależało od uszkodzenia kilku kluczowych genów, to u różnych pacjentów znajdowalibyśmy te same mutacje. Tymczasem w zeszłym roku opublikowano wyniki pionierskiego badania, w którym przebadano 13023 geny w 11 próbkach raka piersi i 11 raka jelita i okrężnicy. I co? W pierwszym przypadku namierzono 89 zmutowanych genów, w drugim - 126. I bardzo rzadko te same mutacje powtarzały się w nowotworach pobranych od różnych osób.

To potwierdza teorię Loeba, że aby komórka została groźnym nowotworem, potrzeba czegoś więcej oprócz uszkodzenia kilku genów kontrolujących podziały. Komórka musi znacznie zwiększyć częstość mutacji zachodzących w jej DNA. I tak się dzieje! Zespół Loeba ogłosił trzy miesiące temu wyniki porównania tempa mutacji zachodzących w różnych komórkach rakowych i w zdrowych tkankach. Okazało się, że w nowotworach mutacje zdarzają się nawet 200 razy częściej! Szacuje się, że od pojawienia się w organizmie pierwszych komórek nowotworowych do pełnego ujawnienia się choroby upływa nawet 20 lat. W tym czasie w guzie pojawia się ogromna różnorodność komórek o nowych cechach. Część z nich będzie tak zmutowana, że zginie sama, ale część może się na przykład dzielić szybciej od sąsiadów czy być bardziej odporna na brak tlenu.

Lekarze kontra ewolucja raka

Co nam daje opisanie procesu nowotworzenia językiem ewolucji? Czy to jedynie rodzaj intelektualnego eksperymentu? Nic podobnego, ta koncepcja może mieć kilka ważnych konsekwencji.

Po pierwsze, jeśli do powstania raka konieczne jest zwiększenie liczby mutacji, to mierząc częstość mutowania genów w komórkach, można szacować, kto jest na prostej drodze do nowotworu. Jeśli chorobę udało się wykryć w późniejszym etapie, gdy konieczna jest chemioterapia, to należy użyć kilku różnych leków jednocześnie. Dlaczego? Bo w najmniejszym guzie, który jesteśmy w stanie wykryć, może być nawet bilion (tysiąc miliardów) nowych mutacji! W takim stadzie komórek "różnych gatunków" znajdzie się odporna na dowolne lekarstwo. Ale już nie taka, która przeżyje kilka odmiennych leków naraz. Profesor Loeb uważa, że skoro kluczem do powstania nowotworu jest zwiększone tempo mutacji, to może komórek rakowych wcale nie trzeba zabijać? Może wystarczy jedynie znaleźć metodę na zmniejszenie liczby mutacji. Amerykański uczony sądzi, że gdyby udało się opracować leki spowalniające tempo mutacji w już istniejących nowotworach, to nowotwór rozwijałby się na przykład 40 czy 60, a nie 20 lat. Mógłby więc nie powodować dolegliwości u swojego "gospodarza" aż do jego śmierci.

Takie uspokojenie genów leży tak naprawdę nie tylko w interesie pacjenta i lekarza. W ramach ewolucji nie wystarczy zająć jakąś niszę, by odnieść sukces. Trzeba jeszcze uspokoić szaleństwo mutacji. Zwycięski gatunek to taki, który po serii zmian w DNA i przejściu przez sito selekcji ustatkował się i nieco spierniczał (przynajmniej z genetycznego punktu widzenia). A co porabia nowotwór? Rośnie, namnaża się, mutuje, aż w końcu... wykańcza swoje środowisko i umiera wraz z opanowanym przez siebie organizmem. W tym miejscu kończy się analogia między ewolucją gatunków a procesem rozwoju raka. Gatunki żyją, nowotwory giną. Cóż, specjalisty od przetrwania nie ocenia się po tym, jak zaczyna, ale jak kończy. A końcówki nowotwory nie dopracowały.

Ale czy na pewno? - Zazwyczaj kolejne wznowy w chorobie nowotworowej są udziałem coraz bardziej złośliwych komórek nowotworu - powiedział "Przekrojowi" doktor Janusz Meder, przewodniczący Polskiej Unii Onkologii. - Ale czasami jesteśmy świadkami tajemniczych ozdrowień. Szansa na to jest pewnie taka jak wygrana w lotto, ale zdarzają się samoistne wyleczenia, na przykład w przypadku czerniaka złośliwego czy raka nerki. Jednym z możliwych wyjaśnień jest zmiana w genach nowotworu prowadząca do ograniczenia jego niekontrolowanych podziałów. Czyżby był to przykład kolejnego etapu ewolucji gatunku "nowotwór" - stabilizacja genów? Ale to jeszcze nic! Nowotwory potrafią dużo więcej. W ubiegłym roku onkolodzy przeżyli prawdziwy szok.

Rakotwórcze ugryzienie

Prestiżowy tygodnik "Nature" opublikował intrygujący artykuł o diabłach tasmańskich. To zagrożony wyginięciem gatunek torbaczy. Ostatnio dziesiątkują je zwłaszcza nowotwory głowy i pyska prowadzące do szybkiej śmierci zwierząt. Co u licha mogło spowodować masowe zapadanie diabłów na tę samą chorobę genetyczną? Podejrzewano jakiegoś wirusa, który przenosiłby się między zwierzętami przez ugryzienia (a tych sobie nie żałują podczas walk lub ostrzejszych zalotów). Znamy przecież kilka wirusów, które wbudowując się w DNA organizmu, pobudzają rozwój nowotworu - taka jest na przykład jedna z przyczyn raka szyjki macicy.

Tym razem sprawcą nie był jednak wirus. Australijscy naukowcy przebadali chromosomy pobrane z komórek zabójczego dla diabłów tasmańskich raka. I chyba sami nie mogli uwierzyć we własne wyniki. Po pierwsze - w komórkach nowotworu panowała kompletna sieczka. Gdzieś zawieruszyły się chromosomy płci i chromosom 2. Chromosom 6 był, ale tylko jeden. Pozostałe - w pożałowania godnym stanie, a do tego jakieś kawałki chromosomów luzem.

Naprawdę dziwne było jednak to, że chromosomy pobrane z nowotworów różnych osobników były niemal identyczne! Wynikałoby z tego, że u każdego z chorych zwierząt proces rozwoju raka przebiegł tak samo. Cóż, mało prawdopodobne, ale teoretycznie możliwe. Gdyby nie pewien drobiazg - materiał genetyczny z komórek raka w żaden sposób nie odpowiadał chromosomom pobranym ze zdrowych tkanek cierpiących zwierząt. Toczący je rak był odrębnym organizmem! Australijczycy udowodnili więc, że nowotwór może być chorobą zakaźną! Analogia z procesem tworzenia gatunków została uzupełniona. Ewolucja komórek raka doprowadziła w końcu do ich rozpowszechnienia się w przyrodzie i przekroczenia limitu życia swojej ofiary. Doprowadziła także do typowej dla dojrzałych gatunków stabilności genetycznej. Koniec z mutacjami - nie zmienia się zwycięskiej drużyny (i zabójczo skutecznego zestawu genów).

Najwyższy stopień ewolucji?

Na jednym rewolucyjnym odkryciu się nie skończyło.Brytyjscy biolodzy dokładnie przebadali zakaźnego guza narządów płciowych u psów (CTVT). Także i ten nowotwór okazał się produktem komórek, które uwolniły się od swojego organizmu i ruszyły w świat na własną rękę. Stały się sprawnym pasożytem zdolnym do przenoszenia się między różnymi osobnikami. Ale wyraźnie doszły w procesie ewolucji dalej od swego tasmańskiego odpowiednika. CTVT przenosi się przede wszystkim drogą płciową gwarantującą wielu nowych kandydatów do zarażenia. Jest też dużo łagodniejszy od raka wybijającego diabły tasmańskie. Chore psy często zdrowieją same, ale uwaga - dopiero po kilku miesiącach, podczas których nowotwór się rozwija i może być przekazywany innym zwierzętom. CTVT zna też sztuczki chroniące go przed układem odpornościowym - wydziela odpowiednie hormony i produkuje bardzo mało cząsteczek będących znakami rozpoznawczymi dla układu odpornościowego.

Ponieważ psy są nieco bardziej rozpowszechnione na świecie niż diabły tasmańskie, naukowcy z Londynu i Glasgow pobrali próbki nowotworów od psów z różnych stron świata - z Kenii, Włoch, Brazylii, USA, Turcji i Hiszpanii. Przebadali dokładnie ich geny, porównując je z niedawno opracowanymi informacjami o genomie psa. Okazało się, że DNA nowotworu CTVT nie tylko nie było podobne do DNA któregokolwiek z chorych psów, ale wykazywało największe podobieństwo do genów wilka. Najprawdopodobniej więc to z wilczego nowotworu wywodzi się współczesny "samodzielny rak" przeskakujący z psa na psa. Ale kiedy i gdzie wyrwał się na wolność?

Porównując różne rasy, genetycy uznali, że stało się to zapewne w Azji Wschodniej 200-2500 lat temu. Niezależnie od tego, którą liczbę przyjmiemy, jest to najdłużej żyjący nowotwór znany nauce!

A co z człowiekiem? Czy my również możemy zarazić się nowotworem? Na razie odnotowano wprawdzie nieliczne przypadki przeniesienia nowotworu między ludźmi, jednak stało się to w skrajnie nienaturalnych warunkach. Nowotwory pojawiały się na przykład u osób, którym przeszczepiono narząd, w którym toczył się ukryty proces nowotworowy. A że po przeszczepie pacjent otrzymuje końskie dawki leków wyłączających układ odpornościowy, droga przed rakiem stała otworem. Ale miejmy się na baczności! Przykład psów i diabłów tasmańskich dowodzi, że w każdej chwili któryś z ludzkich nowotworów może uniezależnić się od swego śmiertelnego gospodarza i pójść dalej własną drogą.

Źródło: onet.pl

sobota, 22 stycznia 2011

Choroby wywołane pracą biurową.


Eksperci oceniają, że choroby wywołane pracą biurową, będą najbardziej dolegliwymi schorzeniami zawodowymi w XXI wieku. Na polskiej liście chorób zawodowych już doganiają schorzenia spowodowane pracą w przemyśle ciężkim czy szkolnictwie. Raport portalu biurowego Nowebiuro.pl - "Choroby zawodowe pracowników biurowych" - dotyczy właśnie tej problematyki.

Jak wynika z raportu, wiele osób nadal uważa, że praca w biurze nie wiąże się z zagrożeniem zdrowia. To błąd, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, gdy pracujemy coraz dłużej. Dość powiedzieć, że przynajmniej raz w roku na bóle kręgosłupa uskarża się 80 na 100 dorosłych. To przede wszystkim osoby przez wiele godzin wykonujące pracę w pozycji siedzącej. Półżartem pojawiają się nawet głosy, że dla gospodarek krajów rozwiniętych choroby kręgosłupa są większym zagrożeniem niż strajki i recesja razem wzięte.

Problem dostrzegła także Komisja Europejska, która  nakazała krajom członkowskim przygotowanie strategii ograniczenia liczby chorób zawodowych i wypadków przy pracy. Tymczasem statystyki pokazują, że coraz mniejszym problemem są schorzenia związane z pracą w przemyśle ciężkim, rośnie za to zagrożenie chorobami wywołanymi pracą w biurach. Na 3249 przypadków chorób zawodowych stwierdzonych w Polsce:

    * 21 proc. stanowiły przewlekłe choroby narządu głosu,
    * 20,7 proc. - pylice płuc,
    * 18,9 proc. - choroby zakaźne lub pasożytnicze,
    * 10,4 proc. - ubytek słuchu,
    * 5 proc. - choroby skóry,
    * 24 proc. - pozostałe choroby zawodowe.

Ta ostatnia pozycja – pozostałe choroby zawodowe – to przede wszystkim dolegliwości spowodowane pracą w biurze w nieodpowiednich warunkach. To nie tylko choroby kręgosłupa czy narządów ruchu, ale także schorzenia alergiczne oraz zaburzenia psychologiczne związane ze stresem. 

piątek, 21 stycznia 2011

Amerykański zabójca numer jeden!


W Stanach Zjednoczonych ukazał się raport Amerykańskiego Instytutu Żywienia, stano­wiący rozległą analizę praktyk lekarskich aprobowanych przez rząd federalny. Dokument ten powstał jako odpowiedź na notoryczną krytykę medycyny naturalnej i nie pozostawił suchej nitki na konwencjonalnych metodach leczenia.

Amerykański Instytut Żywienia jest organizacją od 30 lat sponsorującą niezależne badania mające na celu wykazanie, ze tradycyjnie uznawane przez władze sposoby kuracji są zabójcą numer Jeden w USA. Wyniki tych pomiarów oparto na corocznie uaktualnianych, rzetelnych studiach oraz raportach. Tym razem swoje wysiłki połączyło kilku uznanych naukowców, dokonując syntezy rezultatów uzyska­nych w minionych dziesięciu latach.

Okazało się, że średnie roczne wskaźniki niepo­trzebnych zaleceń stosowanych przez amerykań­skich lekarzy zaskakują In minus. Aż 2,2 miliona pacjentów przebywających w szpitalach wykazało negatywną reakcję na przepisane im leki, podczas gdy ilość błędnie przepisanych antybiotyków (w grę wchodziły wirusy, a nie bakterie) sięgnęła zawrotnej liczby 20 milionów! Równie zatrważa­jące wydają się dane dotyczące zbędnych medycz­nych i chirurgicznych czynności dokonywanych rocznie. Ich suma sięga 7,5 mln, podczas gdy ilość osób poddanych zbytecznej hospitalizacji bliska jest dziewięciu milionom.

Jeszcze bar­dziej druzgocą­ce są statystyki zgonów wywo­łanych błędami w amerykańskim systemie zdro­wotnym. Okazu­je się, że śred­nio w przecią­gu dwunastu miesięcy z powodu błędów lekarzy umiera 783 936 pacjentów, z czego aż 115 tysięcy z ra­cji odleżyn, a 109 tys. w wyniku niedożywienia. Dla porównania w roku 2001 liczba Amerykanów zmarłych na choroby serca wynosiła niespełna 700 tysięcy, podczas gdy nowotwory zabiły nie­wiele po nad pół miliona obywateli.

Według doktora Richarda Beslera z federalne­go Centrum Kontroli i Prewencji Chorób, wskaź­niki te dla medycyny akademickiej mogą okazać się jeszcze mniej korzystne. W jego ocenie nie­właściwe leki i pomyłki współczesnych na­stępców Eskulapa w analogicznym okresie spowodowały łącznie śmierć 420 tysięcy mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Gdyby dane te potwierdziły się, podniosłoby to łączną liczbę zgonów pacjentów do miliona rocznie.

Wyniki badań Amerykańskiego Instytutu Żywie­nia raz jeszcze potwierdzają, że w lecznictwie najważniejsza jest stara hipokratejska zasada: Primum non nocere. Wielu znawców zagadnienia w USA nie kryje poglądu, że znacznie częściej przestrzegają jej ci, których oficjalna nauka wy­rzuca na margines naturoterapeuci stosujący niekonwencjonalne metody leczenia.


Na podstawie artykułu z czasopisma Nieznany Świat

środa, 19 stycznia 2011

Jak to jest z homeopatią?

Homeopatia - leczy czy nie leczy?
To, że wciąż jeszcze wielu lekarzy „nie wierzy” w zioła, mimo skuteczności ich stosowania od tysięcy lat, jest rzeczą w miarę zrozumiałą – nie mają ziołolecznictwa na studiach. Jak to jednak jest z tą coraz głośniejszą ostatnio homeopatią?

Homeopatia jako metoda leczenia jest stosowana współcześnie od ponad 200 lat. Jej prekursorem jest Chrystian Friedrich Samuel Hahnemann (1755-1843), niemiecki farmaceuta, toksykolog i lekarz. Już podczas studiów medycznych na uniwersytecie w Lipsku, przeprowadził kilka eksperymentów nad kora chinowca, z której otrzymuje się chininę. Wynikiem badań był wniosek, że u ludzi zdrowych ten lek wywołuje bardzo podobne objawy, do tych jakie powinny być zlikwidowane u ludzi chorych. W 1812 r. zajmował się 180 przypadkami gorączki tyfusowej, która wybuchła wśród żołnierzy armii napoleońskiej i udało mu się wyleczyć niemal wszystkich pacjentów – tylko dwóch żołnierzy zmarło. Ten niezwykły sukces spopularyzował homeopatię, o której wieści rozeszły się po całej Europie i Ameryce.
Obecnie homeopatia jest stosowana w ponad 80 krajach świata, przez ponad 150 tyś. lekarzy dla ok. 300 milionów pacjentów.
Francja zajmuje pierwsze miejsce wśród krajów, gdzie homeopatia ma ugruntowaną pozycję. Leczenie homeopatyczne jest w 35% refundowane przez kasy publicznego ubezpieczenia zdrowotnego i w 100% w systemie ubezpieczeń prywatnych. We Francji istnieją oddziały szpitalne, gdzie pacjenci konsultowani są także przez lekarzy homeopatów. Leczenie homeopatyczne jest nawet czasami stosowane jako jedyne w pewnych wskazaniach (np. na oddziałach ginekologicznych - zespół bolesnych piersi u pacjentek z nadmiarem pokarmu)
W Niemczech tytuł lekarza homeopaty jest chroniony prawem. Leki homeopatyczne są refundowane. Homeopatia jest wykładana na uniwersytetach w Berlinie, Dusseldorfie, Hanowerze i we Freiburgu.
A jak to jest w naszym kraju, Polsce? …
Na podstawie artykułu z kwartalnika „Homeopatia”

wtorek, 18 stycznia 2011

Zdrowa Rodzina

W  darmowym Newsletterze  ,,Zdrowa Rodzina- Indywidualny Program Ochrony Zdrowia"
będę chciała Cię informować o ciekawostkach na temat zdrowia, o tym jak się poprawnie odżywiać, co dlaczego i jak się dzieje z Twoim organizmem.

Mam nadzieję że miło spędzisz czas czytając coś na Swój Temat.
Tak Twój bo każdy Sam dba o Swoje zdrowie :)

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Leczenie depresji u dzieci

Dzieci też mają problemy!

Zaburzenia depresyjne u dzieci i młodzieży
 

Od pewnego czasu psycholodzy i psychiatrzy donoszą o niepokojącym zjawisku występowania coraz większej ilości zaburzeń depresyjnych. Co gorsza tendencja ta dotyczy również dzieci i młodzieży, a wiek, w którym zaczynają występować objawy - obniża się.
Pojawia się pytanie - co takiego dzieje się w życiu dziecka czy też jego najbliższego środowiska, co sprawia, że czuje się ono coraz gorzej?

Odpowiedź nie zawsze jest prosta i jednoznaczna. Przyczyn zaburzeń depresyjnych szukać należy bowiem wśród trzech grup czynników: biologicznych, emocjonalnych i środowiskowych.
Najnowsze badania dowodzą, iż stres, zwłaszcza ten, którego doświadcza dziecko we wczesnym okresie dzieciństwa (szczególnie rozstania i utraty) pozostawia ślady w jego układzie nerwowym. Ślady te (a więc czynnik biologiczny) zwiększają podatność na depresję w późniejszym wieku.

Kolejnym czynnikiem zwiększającym ryzyko depresji są różnego rodzaju choroby somatyczne, zwłaszcza o charakterze przewlekłym, na przykład astma czy cukrzyca oraz wymagające częstych i długotrwałych hospitalizacji.

Na pewno szczególnej uwagi  wymagać będzie dziecko, które doświadczyło utraty kogoś bliskiego, takiej jak śmierć czy długotrwała rozłąka. Również to, które przeżyło jakieś traumatyczne wydarzenie (wypadek, katastrofa, kataklizm) albo było świadkiem takiego wydarzenia. Ale także to, którego poczucie bezpieczeństwa na co dzień jest naruszane. Kiedy dziecko nie czuje się bezpiecznie? Wtedy, gdy jego środowisko rodzinne z jakiegoś powodu tego bezpieczeństwa mu nie zapewnia. Badania wskazują, że ogromne znaczenie ma sytuacja ekonomiczna rodziny - bezrobocie rodziców i w związku z tym niepewność jutra jest czynnikiem zwiększającym ryzyko wystąpienia depresji.

Z drugiej strony pracoholizm rodziców, owocujący brakiem czasu na rozmowę z dzieckiem, pochylenie się nad jego problemami i emocjami. Dziecko czuje się coraz bardziej samotne, odrzucone, niechciane, winne, w końcu zaczyna radzić sobie z tą sytuacja tak jak potrafi - jedno przynosi ze szkoły coraz więcej uwag o złym, agresywnym zachowaniu a drugie zamyka się w sobie, izoluje, cierpi.

Pamiętajmy, że depresja u dzieci i młodzieży manifestuje się inaczej niż u dorosłych.
Oprócz obniżonego nastroju i aktywności, wysokiego poziomu lęku mogą pojawić się trudności w nauce, zmienność nastroju, zaburzenia zachowania, zaburzenia somatyczne, skargi hipochondryczne. Mogą występować także: zaburzenia koncentracji uwagi, poczucie nadmiernego zmęczenia, poczucie nadmiernej senności, tendencje do izolacji, poczucie bezsensu życia. Nadużywanie środków psychoaktywnych, podejmowanie ryzykownych zachowań czy też zaniechanie dbania o siebie, o swoje zdrowie mogą także wynikać z depresji.

Depresja zwiększa ryzyko podjęcia próby samobójczej. U dzieci przed 10 r.ż. ryzyko to jest niewielkie, natomiast wiek dzieci podejmujących próby samobójcze obniża się.
Sygnały ostrzegawcze, których nie można zlekceważyć to: wypowiedzi dotyczące bezsensu życia, częste podejmowanie tematu śmierci, żałoby, życia pozagrobowego, rozdawanie ulubionych czy cennych rzeczy.
Tego typu sygnały zawsze należy traktować bardzo poważnie, pamiętajmy bowiem, że mówimy o bardzo młodym człowieku, o kształtującej się dopiero osobowości, słabych mechanizmach hamowania, kontrolowania i odraczania. Taki człowiek działa impulsywnie, co pomyśli to zrobi, a to może okazać bardzo niebezpieczne.

Na koniec pojawia się pytanie: co możemy zrobić, aby powstrzymać falę depresji wśród dzieci i młodzieży.
Po pierwsze edukować rodziców, najlepiej jeszcze wtedy, kiedy dopiero przygotowują się do przyjścia dziecka na świat. Poprzez psychoedukację rozumiem dostarczanie wiedzy w zakresie emocjonalnych potrzeb małego dziecka oraz wpływu doświadczeń wczesnodziecięcych na jego całe życie.Ta wiedza ciągle jest zbyt mało dostępna i nie traktowana wystarczająco poważnie.
Po drugie wspierać dziecko oraz jego rodzinę w kolejnych etapach rozwoju, zwłaszcza w momentach kluczowych, takie jak pójście dziecka do przedszkola czy szkoły.
Nie zawsze wszystko idzie jak z płatka, każdy inaczej przeżywa taką sytuacją, warto dać sobie prawo do tego, że mogę potrzebować pomocy specjalisty.

Kolejna sprawa, to uważna i wnikliwa obserwacja dziecka na terenie placówki, do której uczęszcza. Czasami wychowawca czy nauczyciel może zauważyć zmiany w zachowaniu, nastroju ucznia, niewidoczne z perspektywy rodzica.

I ostatnia sprawa. Psychologowie amerykańscy są zdania, że współczesne dzieci cierpią na depresję, bo zbytnio są chronione przed jakimkolwiek stresem, najmniejszą porażką, nawet chwilą smutku czy frustracji. Poprzez nadmierną ochronę rodzice dają dziecku przekaz, że jest zbyt słabe by podołać codziennym wyzwaniom. I dziecko w końcu rzeczywiście zaczyna czuć się słabe, zaczyna bać się, że nie jest w stanie przeżyć smutku, złości, rozczarowania. Zaczyna bać się swoich emocji, zaczyna unikać pewnych sytuacji, zaczyna wycofywać się i izolować. Zaczyna popadać w depresję. Pamiętajmy, że dziecko potrzebuje zarówno doświadczenia sukcesów, ale także emocjonalnego zmierzenia się z sytuacją porażki, w przeciwieństwie do zaprzeczania i zamykania oczu na prawdę, że na przykład ktoś w klasie jest w czymś od niego lepszy. Ponieważ sytuacja ta może łączyć się z doświadczaniem silnych emocji takich jak złość, lęk czy smutek bardzo pomocny będzie dorosły, który pomoże dziecku przeżyć te emocje w bezpieczny sposób. Dorosły, który sam ich się nie boi. Nauczy w ten sposób dziecko, że trudne emocje są również elementem życia, że choć jest ciężko, dziecko ma w sobie dość siły, aby przez to przejść, nie musi bać się tego, co czuje. Takie doświadczenie będzie budowało silne i adekwatne poczucie własnej wartości dziecka, oparte na jego faktycznych umiejętnościach i osiągnięciach, a nie na zaprzeczaniu prawdzie. Może stać się również wyzwaniem dla dziecka - do pracy nad sobą, do zmiany, do szukania nowych rozwiązań. A więc do bycia zaradnym, a nie - jak u osób depresyjnych - bezradnym.
Przeciwieństwem depresji jest nadzieja - na to, że zmiana jest możliwa, na to, że przyszłość może być lepsza oraz wiara w to, że mamy wpływ na swoje życie.
Każdą życiową przeszkodę łatwiej będzie pokonać osobie, która ma zaufanie do siebie ale i do innych.

Na każdym etapie rozwoju i wychowania możemy to zaufanie budować i pogłębiać

niedziela, 16 stycznia 2011

Jak być dobrą matką?


 
Pojęcie wystarczająco dobrej matki wprowadził do psychologii Donald Woods Winnicott (1896-1971) brytyjski psychoanalityk. Z wykształcenia był pediatrą a całe życie poświęcił badaniom niemowląt, małych dzieci i ich matek.

Pojęcie wystarczająco dobrej matki zakłada, że od początku swojego życia dziecko doświadcza impulsów agresywnych i seksualnych. Matka lub osoba, która stale opiekuje się dzieckiem ma za zadanie kontenerowanie, czyli przyjmowanie tych silnych impulsów ze strony dziecka, a następnie znoszenie i ich kojenie. Pojęcie wystarczająco dobra matka odnosi się do tego, że matka robi to wystarczająco dobrze i wystarczająco często, co powoduje, że dziecko może się prawidłowo rozwijać.

W praktyce oznacza to niezwykle ważną rolę tej osoby, która stale zajmuje się dzieckiem. Stałość jej reakcji powoduje, że dziecko zaczyna panować nad impulsami seksualnymi i agresywnymi. Oczywiście mówimy tu o wystarczająco częstej reakcji opartej na tym, że matka przyjmuje impulsy dziecka, oswaja je w sobie i pomaga dziecku poradzić sobie z nimi nie odrzucając go. W praktyce, kiedy dziecko płacze, matka próbuje zrozumieć, dlaczego płacze i w zależności od swojego rozpoznania reaguje na ten płacz. Dziecko płacze, ponieważ jest głodne- matka karmi je. Dziecko płacze, ponieważ jest mokre- matka przebiera je. Dziecko płacze, ponieważ jest samotne- matka nosi i przytula je. Tutaj zawiązuje się pierwotna komunikacja pomiędzy dzieckiem i matką. Dziecko w tym okresie rozwojowym, od 0 do 6 miesięcy, nie różnicuje pomiędzy sobą i matką. Jest w okresie omnipotencji, wydaje mu się, że samo siebie karmi i samo się sobą zajmuje. Jeśli matka dobrze odczytuje jego sygnały i wystarczająco często prawidłowo je zaspakaja, dziecko nabiera przekonania, że może zdobyć w świecie to, na czym mu zależy, że jego sygnały zostaną prawidłowo odczytane, a świat jest bezpiecznym miejscem, w którym można realizować swoje potrzeby. Nabierze podstawowego przekonania co do swojej mocy sprawczej. Dziecko doświadcza postawy: "Ja jestem okej, ponieważ wyrażam swoje potrzeby i świat jest okej, ponieważ zaspakaja je". Oczywiście już za chwilę ta omnipotentna postawa skurczy się, ale podstawowe zaufanie do siebie i świata zostanie. Jeśli dziecko sygnalizuję swoje potrzeby, a nikt nie reaguje lub źle odczytuje jego sygnały, pojawiają się wątpliwości, czy świat jest miejscem, w którym może ono zrealizować swoje potrzeby. Ważna jest tutaj stałość opiekuna. Ciągłe zmiany powodują, iż nie jesteśmy w stanie poznać i dostroić się do dziecka. Mała pojemność poznawcza i chaos w przeżyciach dziecka wzmaga się poprzez chaos na zewnątrz przejawiający się w tym, iż różne osoby opiekują się dzieckiem w różny sposób. Rola opiekuna jest również rolą zewnętrznego regulatora emocji dziecka. Dzięki temu, że przyjmujemy od dziecka np. złość, a oddajemy mu opiekę, dziecko uczy się od nas, jak radzić sobie ze swoimi emocjami. Uczy się w swoim wewnętrznym świecie neutralizować impulsy agresywne.

Na koniec krótkie podsumowanie: to, co może dać najważniejszego opiekun, to stałość, przewidywalność, zorientowanie na dziecko i modelowanie w zakresie radzenia sobie ze swoją impulsywnością. Pamiętajmy o tym, że pojęcie wystarczająco dobrej matki odnosi się do tego, iż reagujemy na potrzeby dziecka wystarczająco często. Jeśli czasami dziecko musi zaczekać aż do niego podejdziemy albo źle odczytamy jego potrzeby nie oznacza to, że zaburzymy jego rozwój. Chodzi tutaj raczej o to, że częściej reagujemy niż nie reagujemy. To naturalne, że czasami bywamy zmęczeni, czy sami czujemy się gorzej i trudniej jest się nam dostroić do dziecka. Jeśli jednak zdecydowanie częściej adekwatnie reagujemy na potrzeby dziecka jego rozwój będzie przebiegał harmonijnie. Pamiętajmy o tych prawidłowościach i o tym, że pomiędzy matką a dzieckiem tworzy się specyficzna więź, dzięki, której dziecko bezpiecznie wchodzi w świat. Matki zazwyczaj dostrajają się do swoich dzieci i adekwatnie na nie reagują, Jeśli tak się nie dzieje może to wynikać z własnych złych doświadczeń, z okresu wczesnego dzieciństwa, danej osoby. Czasami są to doświadczenia tkwiące w naszej nieświadomości i dopiero kontakt z dzieckiem budzi trudne, wyparte głęboko emocje.

Warto takiej osobie udzielić wsparcia a czasami zaproponować jej wizytę u specjalisty w celu poukładania swoich spraw.

sobota, 15 stycznia 2011

Co łączy bezsenność z depresją?

Zaburzenia depresyjne.


  
Pracując od wielu lat w obszarze pomocy psychologicznej zauważyłam nasilający się problem zaburzeń depresyjnych. 

Zaburzenia depresyjne rozumiem bardzo szeroko od dystymii, czyli obniżonego nastroju i zmniejszonej satysfakcji życiowej po głęboką depresję, kiedy osoby nią dotknięte należy hospitalizować.
WHO (Światowa Organizacja Zdrowia) informuje, iż depresja jest czwartym najpoważniejszym problemem zdrowotnym na świecie.

A to anegdota, która moim zdaniem dobrze oddaje nasze zmagania i wątpliwości w pracy z depresją.

Stoi dwóch rolników na polu i jeden do drugiego mówi: na tym polu nic nigdy nie wyrosło nic nie rośnie i nic nie urośnie w przyszłości, a drugi pyta: a jakby zasiać. No - pierwszy na to - wtedy pewnie by urosło.

piątek, 14 stycznia 2011

Uwaga na dopalacze!



Wielu rodziców obawia się o swoje dzieci, ponieważ ciekawość jest silniejsza od rozsądku, a łatwy dostęp do dopalaczy jest okazją do eksperymentowania.

Uwaga na dopalacze - to akcja informacyjna przygotowana przez Regionalny Ośrodek Metodyczno-Edukacyjny Metis w Katowicach jest odpowiedzią na alarmujące wieści płynące z mediów dotyczące używania przez młodzież dopalaczy. Celem prowadzonej kampanii jest dostarczenie  wiedzy na temat działania substancji psychoaktywnych oraz zwrócenie uwagi na zagrożenia wynikające z ich używania. Zgromadzone  informacje są zawarte na stronie Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii w Warszawie oraz Stowarzyszenia Producentów i Dziennikarzy Radiowych z siedzibą w Poznaniu.

"Dopalacz", czy "dopalacze" to termin nieposiadający charakteru naukowego. Używa się go potocznie, dla nazwania grupy różnych substancji lub ich mieszanek o rzekomym bądź faktycznym działaniu psychoaktywnym, nieznajdujących się na liście substancji kontrolowanych przepisami ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii.

W dopalaczach nigdy nie wiadomo, co w środku jest i w jakiej dawce. Oprócz wymienionego na opakowaniu składu, są też substancje psychoaktywne - mówił w "Poranku" TVN24 dr Piotr Burda, krajowy konsultant w dziedzinie toksykologii klinicznej.
Przypuszczalnie jedna torebka dopalacza nie jest w stanie zaszkodzić organizmowi, ale to tylko teoria. Często użytkownicy wzmagają bowiem działanie zażywanych "ziółek" przez alkohol.

 Jak walczyć
Legalne dopalacze są dla młodych ludzi substytutem narkotyków. To jeden problem. Drugim jest to, że zdelegalizowanie dopalacza, powoduje jego pojawienie się na rynku ze zmodyfikowanym składem.


Dopalacze mogą Cię wypalić - Poznaj fakty.
Pod takim hasłem Krajowe Biuro ds. Przeciwdziałania Narkomanii prowadzi akcje profilaktyczno - edukacyjną mająca uświadomić, jakie zagrożenie niesie używanie dopalaczy.
W związku z tym proponuję  przegląd faktów oraz materiałów edukacyjnych:
Dopalacze mogą Cię wypalić - poznaj fakty:
www.kbpn.gov.pl/portal?id=109713
www.dopalaczeinfo.pl
www.kbpn.gov.pl/portal?id=110087
Opis akcji:
www.kbpn.gov.pl/portal?id=110053
O dopalaczach:
www.kbpn.gov.pl/portal?id=110019
Cele i strategia:
www.kbpn.gov.pl/portal?id=109985
Pliki do pobrania:
www.kbpn.gov.pl/portal?id=110121

Rodzice znajdą informacje w ulotkach przygotowanych w Fundacji Trzeźwy Umysł z Poznania:
 Dopalacze - ulotka 1 (1.08 MB)
 Dopalacze - ulotka 2 (1.32 MB)
 Instrukcja do ulotek (522.78 KB)

wtorek, 11 stycznia 2011

Świńska grypa i zatrute szczepionki - Jane Burgermeister, Wiedeń 20.09.2...

Czy szczepionka na grypę może powodować problemy neurologiczne?

Czy uważasz, że posiadasz wystarczająco dużą liczbę danych  na temat stosowania szczepionek obowiązkowych dla niemowląt lub innych czy też powszechnych -  na grypę?

Czy thimerosal zawarty w szczepionkach faktycznie wpływa na opóźnienia neurorozwojowe u dzieci?
(Zobacz więcej: http://autism.findoutnow.org/Autism-causes.html )

Eksperci medyczni, którzy zapoznali się w roku 2000 z danymi dotyczącymi efektów szczepień, starają się zachować w tajemnicy fakt, że powszechnie stosowane w szczepieniach rtęć i aluminium są przyczyną bardzo poważnych uszkodzeń neurologicznych.

Dr Lorenowi Kollerowi, patologowi i immunostymulogowi z Kolegium Medycyny Weterynaryjnej Oregońskiego Uniwersytetu Stanowego, należy pogratulować, że zdaje sobie sprawę, iż skutki szczepień to coś więcej niż tylko problem etylortęci.

O rtęci wiadomo, że nawet w niskich stężeniach niszczy DNA i enzymy naprawiające DNA, które odgrywają z kolei zasadnicza rolę w rozwoju mózgu.

Dr Loren Koller wymienia aluminium a nawet czynniki wirusowe jako  inne możliwości zainfekowania szczepionek. Jest to to szczególnie ważne w świetle zidentyfikowania przez dr R.K. Gherardiego makrofagowych zapaleń mięśni, stanu powodującego głębokie osłabienie oraz wielorakie osłabienie
neurologiczne, z których jeden przypomina stwardnienie rozsiane. Badania przeprowadzone na zwierzętach i ludziach wykazują silne związki przyczynowo-skutkowe z chlorkiem aluminium lub fosforanem aluminium. W
Europie do roku 2004 zidentyfikowano ponad 200 przypadków tego typu, zaś w Stanach Zjednoczonych zespołowi  nadano nazwę "stan wyłaniania".

Warto zauważyć, że fosforan aluminium daje 3-krotny wzrost poziomu aluminium we krwi w przeciwieństwie do wodorotlenku ( R.E. Flarend, S.L. Hem i inni w pracy "Absorobowanie  in vitro aluminiowych adiuwantów zawartych w szczepionkach przy zastosowaniu 26 AL" -  Vaccie, 1997).
Może to także tłumaczyć dziesięciokrotny przyrost przypadków choroby Alzheimera u osób poddających się szczepieniom przeciwko grypie przez 5 lat z rzędu.

Oto kilka innych problemów neurologicznych po klasycznych szczepieniach. Dzieci w wieku 2 i 5 lat w szpitalu All Ckildren's Hospital w St Petersburg na Florydzie odkryli poważną blokadę głównych kanałów
wydalania: chroniczną rzekomo jelitową obstrukcję, zatrzymanie moczu oraz inne nieprawidłowości wskazujące na utratę funkcji wegetatywnego układu nerwowego (rozlana dysautonomia, zaburzenia czynności układu wegetatywnego).
U trzylatka wystąpiło opóźnienie umysłowe i obniżone napięcie mięśni  (hipotonia). Wykonana w miejscu szczepionki biopsja wykazała podwyższony poziom aluminium.

Dr Rapin podaje dodatkowo informację, iż przeprowadzane w Kalifornii badania ujawniły, iż po wprowadzeniu określonych szczepionek nastąpił 3% przyrost przypadków autyzmu. Wiemy już dziś ze statystyk, iż w USA - choruje na autyzm 1 na 10 dzieci. Jest to zastanawiająco duża liczba dzieci.

De Gherardi -  francuski lekarz, 1 998 roku zebrał ponad 200 potwierdzonych przypadków, w 1/3 których u pacjentów rozwinęła się choroba autoimmunizacyjna (wytwarzanie przeciwciał przeciw własnym antygenom),
taka jak w przypadku stwardnienia rozsianego.  Podczas innego badania 92 pacjentów cierpiących na "stan wyłaniania"  u ośmiu z nich stwierdzono w pełni wykształcone demienilizujące schorzenie centralnego układu nerwowego (uszkodzenie ochronnych włókiem mielinowych układu nerwowego) - stwardnienie rozsiane. Obejmowało to symptomy sensoryczne i motoryczne, utratę wzroku, dysfunkcje pęcherza, objawy móżdżkowe, ( utrata równowagi i koordynacji ruchu) oraz poznawcze ( myślenie), a także zaburzenia
behawiorystyczne.

Powodem, dla którego informacje dotyczące skutków ubocznych szczepień są aż tak ważne są fakty, iż istnieją przytłaczające dane dotyczące chronicznego uaktywniania mózgu (uaktywnienie komórek mikrogleju w mózgu), jako główna przyczyna uszkodzeń powstających w wyniku jego licznych zwyrodnieniowych schorzeń -  od stwardnienia rozsianego, a na klasycznych chorobach kończąc (choroba Alzheimera, Parkinsona, autyzm czy ALS - stwardnienie zanikowe oboczne).

Dr Bill Weil znając powyższe dane już w 2000 roku atakował ignorancki wciąż sposób myślenia lekarzy, twierdząc: " jak można dyskutować z wynikami, które dowodzą silnych związków w reakcji dawka-reakcja między dawką rtęci a skutkami w zakresie rozwoju układu nerwowego? Im większy poziom rtęci u dzieci, tym większa liczba problemów neurologicznych!"

Dr Dick Johnson na przedstawione fakty szkodliwych substancji w szczepionkach i choroby neurologiczne jakie z nich wyniknęły powiada: "Te związki zmuszają mnie do skłonienia się ku poglądowi, że noworodki w wieku do dwóch lat nie powinny być poddawane szczepieniom za pomocą szczepionek zawierających thimeroso*, jeśli sa dostępne alternatywne preparaty."

Czy wiesz czego dotyczyły  materiały Vaccine Safety Datalink?

D Isakebbe Rapin wyraziła swój niepokój w kwestii opinii publicznej, kiedy ta informacja ostatecznie wydostanie się na zewnątrz. Dr Dick Johnson dodaje , że " stawka jest bardzo wysoka".  De Rapin zastanawia się nad stratami w ilorazie inteligencji IQ wystawionej na działanie thimerosalu*
w wyniku skutków ubocznych szczepionek, ale tez zadaje pytanie: "czy potrafimy mierzyć IQ tak dokładnie aby móc stwierdzić , że ten niewielki czynnik może okazać się istotny?"  Dziś wiemy z badań innych naukowców szkockich, iż czynnik IQ oraz sprawność mózgu warunkuje nam długie życie w zdrowiu.

Generalnie, po zapoznaniu się z opracowaniem naukowym badaczy w opracowaniu Vaccine Safety Datalink, naukowcy byli przerażeni tym, że informacje mogą przeniknąć do wiadomości społeczeństwa. Zatem u góry
każdej koperty wielkimi drukowanymi literami wypisano słowa:
KOPIOWANIE WZBRONIONE i POUFNE.

Dlaczego tak ważne informacje dotyczące szkodliwości szczepionek utajniono?

Życzę skutecznego wzmacniania organizmu oraz profilaktyki przeciw przeziębieniom i grypie.

niedziela, 9 stycznia 2011

Antybiotyki - lekarstwo czy trucizna? (5/5)

Reumatoidalne zapalenie stawów.

Reumatoidalne Zapalenie Stawów dotyczy ok.1% populacji, czyli w Polsce ok. 400 000 osób. To tyle, ilu mieszkańców liczy Szczecin.

Choroba 3 razy częściej dotyka kobiety, na ogół atakuje między 30 a 50 rokiem życia.

RZS należy do chorób autoimmunologicznych, choć dokładna przyczyna tej choroby nie jest znana, podejrzewa się, że jednym z głównych winowajców może być czynnik genetyczny.


Podstępny wróg

Choroba rozwija się podstępnie, dając na początku objawy ogólnoustrojowe, takie jak: poranna sztywność stawów, poczucie zmęczenia, złe samopoczucie po południu, jadłowstręt, osłabienie, niewielka gorączka. Następnie dochodzi do postępującego zajęcia stawów, objawiającego się bólem i sztywnością.

Zajęte stawy są obolałe, opuchnięte, może pojawić się rumień, ograniczona ruchomość. Najczęściej chorobą dotknięte są nadgarstki oraz stawy palców -wskazującego i środowego ręki. Ale choroba może też rozwijać się w stawach skokowych i łokciowych oraz w pozostałych stawach rąk i nóg. U części pacjentów rozwijają się guzki reumatoidalne, nadżerki na dotkniętych chorobą stawach.

Dość szybko pojawiają się przykurcze, trwałe zniekształcenia stawów. Przebieg choroby jest nieprzewidywalny, postępuje najszybciej w ciągu pierwszych 6 lat.
U 80% pacjentów w ciągu 10 lat pojawiają się trwałe zmiany stawowe.

Jak lekarz rozpoznaje RZS:

  • Sztywność poranna, trwająca co najmniej 1 godzinę
  • Zapalenie stawów w obrębie przynajmniej 3 grup stawowych
  • Symetryczne zapalenie stawów, trwające min. 6 tygodni
  • Guzki reumatoidalne
  • Czynnik reumatoidalny w surowicy krwi
  • Zmiany radiologiczne

RZS prowadzi do skrócenia życia o ok. 7 lat, około 10% pacjentów rozwija ciężką niepełnosprawność.



Jak leczyć

Chorzy na RZS powinni bardzo dbać o zdrowy styl życia, zrównoważony odpoczynek, ćwiczenia fizyczne i właściwe odżywianie.


Dostępność terapii biologicznych w Polsce:

Dobór odpowiedniego leczenia jest sprawą bardzo indywidualną, każdy organizm może odmiennie reagować na podane farmaceutyki. Ważne jest też to, by nie zwlekać z rozpoczęciem terapii, ponieważ w przypadku agresywnej postaci choroby szybko dochodzi do nieodwracalnego uszkodzenia stawów. W Polsce niestety długo trwa diagnostyka, czasem RZS diagnozowany jest dopiero po 3-4 latach od pojawienia się objawów.

Kolejnym polskim problemem jest znikoma dostępność do terapii biologicznych, które u osób odpowiadających na leczenie, przynoszą największą skuteczność leczenia.

W 2008 roku powstał program, którego celem miało być zwiększenie dostępności terapii biologicznej. Zgodnie z planami, co roku do terapii miało być włączanych 3000 nowych pacjentów, by na koniec 2010 roku doprowadzić do sytuacji, w której leczonych lekami biologicznymi miało być 10 000 pacjentów. Jak podaje strona www.ewidencjarzs.pl zaakceptowanych wniosków o terapię biologiczną jest 2318 pacjentów (stan na wrzesień 2010).

Z czego wynika tak znikoma dostępność terapii biologicznych? W 2008 roku odgórnie NFZ zdecydował, że lekarz reumatolog nie może samodzielnie dobrać odpowiedniej dla pacjenta terapii biologicznej. NFZ w drodze przetargu wyznacza lek, który zyskuje miano terapii inicjującej. O tym, który lek otrzymuje taki status, decyduje jego cena, w drodze organizowanego co 6 miesięcy przetargu, wybierany jest lek najtańszy. Na wniosek lekarza prowadzącego pacjenta do leczenia biologicznego kwalifikuje Zespół Koordynujący ds. Leczenia Biologicznego w Chorobach Reumatycznych, który działa przy Instytucie Reumatologii w Warszawie. Koncepcja terapii inicjującej miała doprowadzić do zmniejszenia cen leków biologicznych oraz zwiększenia ich dostępności w Polsce.

Skomplikowany jest też proces wyboru leku, który otrzymuje status terapii inicjującej. Ponieważ nie odbywa się to w drodze transparentnego przetargu, gdzie najtańszy lek wygrywa, a jego cena podana jest do publicznej wiadomości. O wyborze leku decyduje nie tylko jego cena, ale cały pakiet świadczeń zaproponowany przez producentów, w skład którego wchodzi lek w korzystnej cenie oraz pula leku przekazana przez firmę farmaceutyczną nieodpłatnie jako tzw. "terapia charytatywna". Terapię charytatywną ma otrzymać pacjent, który dobrze zareaguje na leczenie biologiczne, wtedy przez pierwsze 3 miesiące za jego leczenie płaci NFZ, a producent leku ma przekazać nieodpłatnie lek na kontynuację terapii przez kolejnych 15 tygodni.

Niestety, prawo polskie nie definiuje "terapii charytatywnej", a co za tym idzie, nie ma żadnych jasnych procedur, które mówią, jak leki z puli charytatywnej pozyskiwać, dostarczać do szpitala i co najważniejsze rozliczać. Tak skomplikowany proces włączania pacjentów do terapii biologicznych powoduje zniechęcenie wśród reumatologów i nadmierną ostrożność w administracji szpitalnej, a co za tym idzie unikanie jej stosowania.

Status terapii inicjującej przewidziany jest dla technologii medycznych, wtedy gdy w danym wskazaniu istnieje kilka cząsteczek o podobnym mechanizmie działania, bezpieczeństwie i skuteczności, a które różnią się ceną. Rolą płatnika jest poszukiwanie oszczędności, żeby terapia była jak najtańsza. Nie znaczy to, że nie ma sytuacji, gdy może sprawdzać się lepiej jeden z leków.
Zdrowa konkurencja wymaga transparentności zasad wyboru leków do terapii inicjującej. Ważne, by powstał taki system, który zapewni pacjentom zwiększanie dostępu do tej najbardziej skutecznej terapii.
Terapia biologiczna z powodzeniem stosowana jest na całym świecie, w Polsce pacjenci dotknięci RZS cierpią z powodu bolesnego braku dostępu do terapii.

Zobacz Otwarty List Ogólnopolskiej federacji Stowarzyszeń Reumatyków REF do Pani Minister Zdrowia Ewy Kopacz

Antybiotyki - lekarstwo czy trucizna? (4/5)

ANIA GŁOGOWSKA "UWOLNIJ SIĘ OD TOKSYN"

Podstawowe kanały oczyszczania organizmu

Podstawowe kanały oczyszczania to Twój zdrowy, sprawny organizm!

Ponieważ klasyczne leczenie nie zajmuje się usprawnianiem i oczyszczaniem podstawowych kanałów wydalania toksyn i produktów przemiany materii z organizmu, a tylko walczy z bakteriami, zatem niesprawny, chory system
oczyszczania, zupełnie nie radzi sobie z szybkim oczyszczaniem.
Zostają zatrute narządy wewnętrzne: jelita (często objawia się to biegunką lub poważnymi zaparciami), wątroba, mięśnie osłabione, boleści, mózg (ból głowy) i układ nerwowy oraz nerki, wskutek czego może nawet dojść do zgonu pacjenta.

Tak dokładnie to się odbywa - takie są fakty...

sobota, 8 stycznia 2011

Po Prostu Na Surowo - Cofanie Cukrzycy w 30 Dni (Napisy PL) 9/9

Antybiotyki - lekarstwo czy trucizna? (3/5)

Acidoza - zatrucie organizmu

ACIDOZA - zatrucie Twojego organizmu toksycznymi jadami

Dziś również ludzie umierają z powodu poważnych błędów w sztuce lekarskiej! Z powodu zatrucia organizmu toksycznymi jadami i antybiotykami, zastosowanymi w celu leczenia infekcji. Dlaczego?
To bardzo proste. Antybiotyki zabijając część bakterii i niszcząc grzyby, przyczyniają się do większej kumulacji w krwioobiegu toksyn z martwych ciał tychże bakterii i grzybów. Stwarza to jeszcze większe zagrożenie i zakwaszenie krwi, a dalej tkanek.

Tak dochodzi do poważnej toksemii - ACIDOZY!!!

piątek, 7 stycznia 2011

Po Prostu Na Surowo - Cofanie Cukrzycy w 30 Dni (Napisy PL) 8/9

Antybiotyki - lekarstwo czy trucizna? (2/5)

Jak nas leczą?

Jak nas "leczą"

Ministerstwo Zdrowia rozważy dofinansowanie lekarzom szybkich testów bakteryjnych.
Testy pomogą internistom natychmiast rozpoznać chorobę i zastosować właściwe leczenie.

Teraz aż połowa przepisywanych kuracji antybiotykowych w Polsce jest chybiona. Oznacza to, że prawie pół miliarda złotych z budżetu zostało wyrzucone w błoto...
Zaczerwienione gardło, katar, podwyższona temperatura - w Polsce na wszystko najlepszy jest antybiotyk. W roku 2010 lekarze pierwszego kontaktu przepisali antybiotyk  aż 45 mln razy.
"Połowa tej dawki została zmarnowana. Wszystko przez to, że nasi interniści przepisują antybiotyki na tzw. wszelki wypadek, bez żadnej pewności, że są one pacjentowi rzeczywiście potrzebne" - mówi otwarcie dr
Paweł Grzesiowski z Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego w Warszawie.
 Dr Grzesiowski przyznaje, że jednym ze sposobów na poprawę sytuacji byłoby wyposażenie lekarzy w szybkie testy bakteryjne. W ciągu dwóch minut od pobrania krwi dają one lekarzowi odpowiedź na pytanie, czy jest potrzeba  zastosowania antybiotyku, czy też nie.

"Podanie antybiotyku jest skuteczne jedynie w przypadku zakażeń bakteryjnych. Kiedy przyczyną choroby jest wirus, lek nie działa. Dlatego tak ważne jest wykonanie badania, które jednoznacznie ustali źródło choroby" - tłumaczy lekarz med. Halina Cieszkowska, specjalista medycyny rodzinnej z Gródka nad Dunajcem koło Nowego Sącza. Lekarka już od dawna z powodzeniem stosuje szybki test w swoim gabinecie..."

"Jeśli lekarze uznają, że te testy są im potrzebne, dopiszemy je do puli środków, którą dostają na diagnostykę" - obiecuje rzecznik Ministerstwa Zdrowia.

czwartek, 6 stycznia 2011

Po Prostu Na Surowo - Cofanie Cukrzycy w 30 Dni (Napisy PL) 7/9

Antybiotyki - lekarstwo czy trucizna? (1/5)

Jak to jest faktycznie z antybiotykami?

Współczesne metody klasycznego lecznictwa, a przysięga lekarska

W książce OMINĄĆ ANTYBIOTYKI - dr med. Keith W. Sehnert opisuje swoje cenne wspomnienia związane z początkami ery antybiotyków:

 " [...] Nigdy nie zapomniałem przysięgi, jaką złożyłem opuszczając progi akademii medycznej: Primum non nocere (przede wszystkim nie szkodzić)... Pomóż pacjentowi jeśli potrafisz, lecz nie działaj w tym na jego szkodę. Pamiętam wczesne czasy ery antybiotyków (1950 - 1965), kiedy zalecano nam rutynowe przepisywanie preparatów probiotycznych, zawierających żywe pałeczki kwasu mlekowego Lactobacillus acidophilus dla złagodzenia nadmiernego oddziaływania antybiotyków na florę mikroorganiczną jelit.
Czytałem ostrzeżenie sir LEKSANDRA Fleminga (odkrywcy penicyliny), dotyczące zjawiska oporności szczepów bakteryjnych na antybiotyki. Pamiętam pierwszego pacjenta, u którego rozwinęło się uczulenie na
penicylinę, wskutek czego omal nie stracił życia.... Nadal wspominam śmierć żony jednego z miejscowych bankierów, która zmarła po zażyciu silnie działającego antybiotyku, chloromycetyny (chloramfenikolu) [...]"

A jak to jest faktycznie z antybiotykami? Przed czym przestrzegał Ludwig Paster?

środa, 5 stycznia 2011

Po Prostu Na Surowo - Cofanie Cukrzycy w 30 Dni (Napisy PL) 6/9

Czy antybiotyki i szczepionki są najlepszym lekarstwem?

6-miesięcznej dziewczynce przepisano dziesięciodniowa terapię amoksycyliną z powodu zaczerwienienia ucha. Kiedy matka zakwestionowała zasadność leczenia zaordynowanego przez pediatrę, powiedział jej:  Nie podoba się Pani? Proszę sobie znaleźć innego lekarza!
Tak się składa, że dziecko nie brało tych antybiotyków, a zaczerwienienie ucha zniknęły natychmiast po tym, jak wyrżnął się w dwa dni później pierwszy ząbek u malucha. To usposabia mnie podejrzliwie, do kwestii stosowania antybiotyków. Punktem kulminacyjnym owej nieufności stało się badanie historii
klinicznych trzech tysięcy pacjentów cierpiących na zespół objawów związanych z drożdżakiem Caldida albicns (candida related complex CRC), powodującym takie dolegliwości jak: zapalenie zatok przynosowych, ucha, zaburzenia układu pokarmowego, depresje, zaburzenia hormonalne, pomieszanie umysłowe, chroniczne zmęczenie i grzybice pochwy u kobiet.

Ponad 90% chorych potwierdziło, iż przed pojawieniem się pierwszych objawów tych dość rozpowszechnionych chorób, przez dłuższy czas zażywało duże ilości rozmaitych antybiotyków; to co miało pomagać okazało się szkodzić! [. .]
- dr med Keith W.Sehnert, Minneapolis, MN, 1992r.

wtorek, 4 stycznia 2011

Stanisław Soyka "czas nas uczy pogody"

Czas nas uczy pogody.

Przypomniało mi się stwierdzenie z pewnego utworu muzycznego: "Czas nas uczy pogody".

Nie wiem jak Ty, ale mnie zdecydowanie przeszkadza brak słońca. Zauważyłam, że większość ludzi ma bardziej optymistyczne nastawienie do życia gdy świeci słońce. A może to tylko wymówka? Czy pogoda decyduje o naszym poczuciu szczęścia?

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Po Prostu Na Surowo - Cofanie Cukrzycy w 30 Dni (Napisy PL) 5/9

To wcale nie musi być przeziębienie!

Zatkany nos i katar?

Za oknem nieprzyjemna zimna i deszczowa aura. Zamknięty w domu cierpisz na katar i zatkany nos, dodatkowo masz złe samopoczucie. Karmisz się czosnkiem i herbatką z miodem. Zażywasz popularne leki wskazane w terapii przeziębienia i grypy. Niestety nie widzisz żadnych efektów.

Dlaczego? Być może to co bierzesz za przeziębienie, to tak naprawdę objawy alergii.

Katar katarowi nierówny!
W okresie jesienno-zimowym problemy z nieżytem nosa zwykło się traktować jako pierwszy objaw przeziębienia. Niesłusznie! Jak się okazuje w aż 30 proc. przypadków zatkany nos i katar są objawem alergii. Przeziębieniu, a także alergii towarzyszyć może ból głowy oraz złe samopoczucie.
Jak wobec tego odróżnić katar alergiczny od przeziębieniowego?


Nieżyt nosa związany z przeziębieniem ma swój charakterystyczny przebieg: najpierw z nosa wycieka wodnista wydzielina, która w miarę upływu czasu zmienia się na coraz gęstszą, a nos staje się uciążliwie zatkany. Po upływie około tygodnia objawy te ustępują.


W przypadku alergicznego nieżytu nosa - wyciek z nosa jest wodnisty, a objawy nie ustępują po tygodniu, lecz trwają tak długo, jak długo narażeni jesteśmy na kontakt z alergenem. Charakterystyczne dla alergii są również tzw. salwy kichania, czyli kilka lub nawet kilkunastokrotne kichanie raz za razem. Dodatkowo możemy odczuwać nieprzyjemne objawy ze strony oczu: łzawienie i swędzenie. Objawy alergii nasilają się, gdy narazimy się na bliski kontakt z czynnikiem alergizującym.

Alergia kojarzy nam się przede wszystkim z okresem wiosenno-letnim, kiedy dużo czasu spędzamy poza domem i narażamy się na kontakt z uczulającymi pyłkami roślin.
Skąd więc bierze się alergia, kiedy przebywamy w domach, pracy lub innych zamkniętych pomieszczeniach?



Alergeny wewnątrzdomowe i alergia "indoor"

Wszystkiemu winne są wewnątrzdomowe alergeny, czyli substancje, które nie stanowią zagrożenia dla naszego zdrowia, jednak wywołują objawy alergii. Zaliczamy do nich m.in. sierść zwierząt domowych, odchody roztoczy bytujących w otaczającym nas kurzu czy też zarodniki pleśni i innych grzybów obecnych w naszych domach np. w urządzeniach klimatyzacyjnych.

Właśnie w okresie jesienno-zimowym, kiedy z oczywistych względów częściej przebywamy w niewietrzonych, zamkniętych pomieszczeniach narażamy się na kontakt z powyższymi alergenami. Wciągane wraz z wdychanym powietrzem alergeny przedostają się do naszych dróg oddechowych i rozpoczynają reakcję alergiczną.


Nadwrażliwość na alergeny wewnątrzdomowe to tzw. alergia "indoor", która objawia się:

  • alergicznym nieżytem nosa - z wodnistą wydzieliną, salwami kichania, obrzękiem i całkowitym zatkaniem nosa;
  • alergicznym zapaleniem spojówek - ze świądem oczu i powiek, łzawieniem, przekrwieniem gałek ocznych;
  • stanem zapalnym skóry - z wysypką, swędzeniem;
dusznością.

Nie wszystkie powyższe objawy muszą występować w jednym momencie.
Należy podkreślić, że objawy alergii typu "indoor", w przeciwieństwie do alergii sezonowej, mogą występować przez cały rok. Powodem tego jest całoroczne narażenie na kontakt z alergenem w miejscach gdzie mieszkamy, pracujemy czy śpimy.

Co może przynieść ulgę w alergicznym nieżycie nosa?

Przede wszystkim pamiętajmy o profilaktyce. Wietrzenie pomieszczeń, w których przebywamy, pranie pościeli, zasłon i kap, dbanie o to by w naszych domach nie lęgła się pleśń i inne grzyby - to dobre sposoby na usuwanie alergenów oraz chronienia siebie i swoich bliskich przed wystąpieniem uczulenia.


sobota, 1 stycznia 2011

Po Prostu Na Surowo - Cofanie Cukrzycy w 30 Dni (Napisy PL) 4/9

Newsletter ,, Zdrowa Rodzina" - Indywidualny Program Ochrony Zdrowia

Tematyka newslettera ,,Zdrowa Rodzina' dotyczy zdrowia, a dokładniej mówiąc radzenia sobie z
codziennymi chorobami. Jego  treść nie jest przypadkowa, gdyż powstała w oparciu o badania i praktyczne rady specjalistów.


Jest on niezwykle przejrzysty i pomaga człowiekowi odnaleźć się w zmaganiu z codziennymi chorobami, które często są uważane za nieuleczalne. Powiem, że otwiera oczy na takie techniki leczenia, o których wcześniej nie wiedzieliśmy.

Myślę, że największym problemem współczesnej cywilizacji, są choroby, na które sami naszym rozwojem technologicznym zapracowaliśmy. To one stanowią ok. 65% wszystkich chorób we współczesnym świecie.

Niemalże każdej osobie na świecie coś dolega. Bardzo rzadko spotykamy zdrowe osoby. Czy Ty taką jesteś? Możliwe, że nie skorzystasz z olbrzymiego doświadczenia  Jednak każdy ma własny wolny
wybór.Zastanów się jednak nad tym, na ile Ty wyceniasz swoje zdrowie? Na jaką sumę?



Newsletter ,,Zdrowa Rodzina" to niezwykle proste, ale zapominane przez ludzi, sposoby leczenia wszystkich chorób. Z reguły są one uważane przez medycynę akademicką, jak nieuleczalne. Nie ma co się dziwić, skoro medycyna konwencjonalna nie potrafi wyleczyć ponad 80% chorób! Są to ogromne liczby osób skazanych z góry na śmierć lub ciągłe życie w niedyspozycji zdrowotnej.

Ten prosty i czytelny  newsletter  kierowany jest zarówno do zdrowych, jak również chorych osób. Wiele osób uważa, że jeżeli jest zdrowy, to nie potrzebuje nic co jest związane ze zdrowiem. To jest największy błąd, który doprowadza ich do różnych chorób. Od takiego stwierdzenia zaczynają się tworzyć chroby. Zdrowie powinniśmy zachować jak najdłużej.
  
Newsletter ,,Zdrowa Rodzina"może być znakomitym przewodnikiem, jak krok po kroku zmienić swoje życie i na nowo cieszyć się dobrym zdrowiem. Polecam go  nie tylko chorującym, ale również zdrowym, którym naprawdę zależy na jego zachowaniu przez długie lata.
Sekret tkwi w tym, co spożywasz na co dzień, w tym jak żyjesz!

Zastanów się nad swoją decyzją i ją podejmij! Ode mnie na dzisiaj to tyle, a zdrowie jest już w Twoich rękach, pamiętaj.

Szczęśliwego Nowego Roku

Oceń stan swojego zdrowia - nastawienie psychiczne