8,1 mld przeznaczamy na zakupy w sieci. 79 proc. badanych Polaków deklaruje, że zamierza zwiększyć swoje wydatki. Dostępność pracy, wyższe pensje, tanie kredyty i powszechne pragnienie posiadania dóbr luksusowych, albo chociaż ich namiastki, nakręcają boom gospodarczy. Psycholodzy i terapeuci oceniają jednak, że znaczna część wydawanych pieniędzy nie służy już zaspokajaniu potrzeb, lecz staje się protezą służącą do poprawiania nastroju. Jak daleka jest droga od chęci sprawienia sobie przyjemności nową rzeczą, do przymusu robienia zakupów?
Zakupoholizm jest w swoim mechanizmie podobny do innych nałogów: hazardu, alkoholizmu czy narkomanii. Początkowo "upolowanie" wybranego towaru jest sposobem na złe samopoczucie, czy odreagowanie stresu. Wiąże się to z reakcją chemiczną organizmu, który reaguje na poczucie przyjemności zwiększoną dawką endrofin, zwanych hormonem zadowolenia. Wszystko mieści się w normie, póki człowiek zna inne metody podnoszenia własnego nastroju i kontroluje je. Jeśli jednak wyłącznym sposobem staje się tylko jedna czynność - w tym wypadku robienie zakupów - to sygnał do głębszej analizy swojego postępowania, a może nawet do skorzystania z pomocy specjalisty.
Pewna kobieta, która straciła pracę i utrzymywała dom z zasiłku oraz niewysokiej mężowskiej pensji, dała się skusić zaproszeniem na obiad i prezentację "zdrowotnych" materacy i pościeli w luksusowym hotelu.Spotkanie miało znamiona elitarnego przyjęcia. W jego trakcie, prezenterzy przekonywali gości, że bez tych produktów nie mogą być szczęśliwi, ich życie ma obniżoną jakość, a zdrowie jest zagrożone. Przygotowane były już wnioski o pożyczki na nieoprocentowane raty bez żyrantów. I ? oczywiście - oferta ważna była tylko tu i teraz.
Kiedy po powrocie do domu kobieta przeanalizowała wraz z mężem swoją inwestycję, zrozumiała, że uległa emocjom i psychomanipulacji. Podjęła bezskuteczną próbę zwrotu towaru, ale niestety, umowa kredytowa okazała się wiążąca. Najbardziej bolesny dla niej był fakt, że dała się skusić i oszukać kolejny raz. W domu był już komplet garnków, bielizna antybakteryjna, lampa antydepresyjna i wiele innych "zdrowotnych" gadżetów. Były też dobra upolowane na wyprzedażach, promocjach i w czasie zwykłych wypraw do sklepów.
W trakcie terapii okazało się, że kobieta cierpi na depresję. Wśród przyczyn trudno było oddzielić inne niepowodzenia życiowe od kryzysów związanych z niepotrzebnymi zakupami. Bez wątpienia jednak te ostatnie pogłębiały złe samopoczucie, wrażenie braku akceptacji i wyobcowania. Czuła się osamotniona w życiu rodzinnym, utrata pracy pozbawiła ją resztki woli walki o siebie. Mąż pogłębił w niej wiele kompleksów i niską samoocenę. Niekontrolowane zakupy były próbą ucieczki od samotności. Mili sprzedawcy, klimat zwycięstwa w zdobyciu promowanego "dobra", i teza - "Jesteś TEGO warta". To był układ oczekiwania na przyjemność i nagrody, których brakowało w codziennym życiu. Może również próba buntu przeciw zbyt realistycznemu zarządzaniu finansami przez małżonka...?
Szczęśliwie, właśnie w mężu, pani ta znalazła prawdziwą podporę. Po wielkich kłótniach i awanturach zrozumiał, że partnerka potrzebuje pomocy specjalisty. Wspólnie doszli do wniosku, że terapia jest niezbędna dla całej rodziny. Również dla syna, który okazał się beztroskim trzrydziestolatkiem, nadużywającym matczynej dobroci i naiwności.
Z innym problemem borykała się kobieta, która spostrzegła zaburzenia u swojego małżonka. Oboje na emeryturze, dorosła córka mająca już własną rodzinę. Funduszami w tym związku zawsze zarządzał mąż. Brak zajęć po otrzymaniu świadczenia sprawił, że jego głównym hobby stało się buszowanie po marketach. Wypełnił całą zamrażarkę "okazjonalnymi" udkami kurcząt, tanich schabów, tacek z wątróbkami i żołądkami z indyków. Sery, ryby, jednodniowe sałatki zalegały lodówkę. Wszystko musiała zabezpieczać i przetwarzać, a nadwyżki dyskretnie utylizowała, żeby partner nie miał stresu. Każda rozmowa z nim o bezzasadności robienia zapasów kończyła się kłótnią. - Zawsze byłaś złą gospodynią i marnowałaś żywność! - słyszała na koniec rozmowy. - W naszym domu musi być dostatek!
Kiedy po powrocie do domu kobieta przeanalizowała wraz z mężem swoją inwestycję, zrozumiała, że uległa emocjom i psychomanipulacji. Podjęła bezskuteczną próbę zwrotu towaru, ale niestety, umowa kredytowa okazała się wiążąca. Najbardziej bolesny dla niej był fakt, że dała się skusić i oszukać kolejny raz. W domu był już komplet garnków, bielizna antybakteryjna, lampa antydepresyjna i wiele innych "zdrowotnych" gadżetów. Były też dobra upolowane na wyprzedażach, promocjach i w czasie zwykłych wypraw do sklepów.
W trakcie terapii okazało się, że kobieta cierpi na depresję. Wśród przyczyn trudno było oddzielić inne niepowodzenia życiowe od kryzysów związanych z niepotrzebnymi zakupami. Bez wątpienia jednak te ostatnie pogłębiały złe samopoczucie, wrażenie braku akceptacji i wyobcowania. Czuła się osamotniona w życiu rodzinnym, utrata pracy pozbawiła ją resztki woli walki o siebie. Mąż pogłębił w niej wiele kompleksów i niską samoocenę. Niekontrolowane zakupy były próbą ucieczki od samotności. Mili sprzedawcy, klimat zwycięstwa w zdobyciu promowanego "dobra", i teza - "Jesteś TEGO warta". To był układ oczekiwania na przyjemność i nagrody, których brakowało w codziennym życiu. Może również próba buntu przeciw zbyt realistycznemu zarządzaniu finansami przez małżonka...?
Szczęśliwie, właśnie w mężu, pani ta znalazła prawdziwą podporę. Po wielkich kłótniach i awanturach zrozumiał, że partnerka potrzebuje pomocy specjalisty. Wspólnie doszli do wniosku, że terapia jest niezbędna dla całej rodziny. Również dla syna, który okazał się beztroskim trzrydziestolatkiem, nadużywającym matczynej dobroci i naiwności.
Z innym problemem borykała się kobieta, która spostrzegła zaburzenia u swojego małżonka. Oboje na emeryturze, dorosła córka mająca już własną rodzinę. Funduszami w tym związku zawsze zarządzał mąż. Brak zajęć po otrzymaniu świadczenia sprawił, że jego głównym hobby stało się buszowanie po marketach. Wypełnił całą zamrażarkę "okazjonalnymi" udkami kurcząt, tanich schabów, tacek z wątróbkami i żołądkami z indyków. Sery, ryby, jednodniowe sałatki zalegały lodówkę. Wszystko musiała zabezpieczać i przetwarzać, a nadwyżki dyskretnie utylizowała, żeby partner nie miał stresu. Każda rozmowa z nim o bezzasadności robienia zapasów kończyła się kłótnią. - Zawsze byłaś złą gospodynią i marnowałaś żywność! - słyszała na koniec rozmowy. - W naszym domu musi być dostatek!
Po to harowałem czterdzieści lat!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz